{index_ob_css}{index_ob_js}

Kocham moją ulicę cz. XXVI - Ulica mojego dzieciństwa

W latach 60. ubiegłego wieku otrzymanie mieszkania w bloku było tak wielkim luksusem, że nikt nie narzekał na mały metraż, ciemną kuchnię i kratkę w oknie balkonowym zamiast balkonu. Tak właśnie wyglądały bloki, które zresztą stoją do dziś, przy ul. Senatorskiej.

Zdjęcie do Kocham moją ulicę cz. XXVI - Ulica mojego dzieciństwa

Zanim jednak ulica zyskała tę dumną nazwę, była Stodólną (chyba przez analogię do sąsiedniej – obecnej 600-lecia), później otrzymała imię Rewolucji Październikowej, a następnie 50-lecia Rewolucji Październikowej.

To ta ulica stała się w latach 60. centrum zamieszkania dla tysięcy osób czekających na swoje M2. Wśród nich była także moja rodzina. Chodziłam chyba do II kl. szkoły podstawowej, kiedy mój tata, pracujący w Przedsiębiorstwie Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej, otrzymał klucze do lokalu na II piętrze w bloku nr 10.

Doskonale pamiętam letni dzień, kiedy nam, dzieciom, pozwolono wreszcie zobaczyć nowe lokum. Pod blok przywiózł nas furmanką dziadek mieszkający na wsi, a więc frajda była podwójna. Raz że podróż z ul. Towarowej, a więc przez całe miasto, odbyła się wozem konnym, dwa – wycieczka zakończona została wizytą w nowym mieszkaniu. Na tej furmance jechaliśmy razem z wieloma rzeczami, które na początku stanowiły wyposażenie mieszkania. Rodzice zabrali je ze starego miejsca, ale podejrzewam, że dzisiaj nikt nawet nie spojrzałby na takie graty.

Wróćmy jednak do dziecięcych odczuć, jakie mi towarzyszyły po wejściu do nowego domu. Przede wszystkim schody, po których biegaliśmy z bratem do upadłego – w górę i w dół. Po drugie – łazienka z ubikacją, w której spuszczało się wodę. Co chwilę udawaliśmy, że musimy z niej skorzystać, tylko po to, by móc pociągnąć za sznurek i zobaczyć, jak woda sama zlatuje. No i ta kratka w oknie balkonowym. Kłóciliśmy się z bratem o to, kto teraz usiądzie, spuści nogi i pomacha nimi na zewnątrz.

Poza tym wszystko wydawało nam się piękne. Mimo że dwa pokoje z kuchnią miały powierzchnię 36 mkw., mały pokój był wąską kiszką o szerokości niepełnych dwóch metrów i trudno było pod oknem zmieścić łóżko. W kuchni bez okna stała kuchnia kaflowa, na której gotowało się posiłki, a węgiel przynosiło w wiadrze z piwnicy. Trudno sobie wyobrazić takie palenisko latem, kiedy żar leje się z nieba, więc po jakimś czasie pojawiła się w domu dwupalnikowa przenośna kuchenka gazowa. Tu powstawał jednak problem, bo jeśli nie  paliło się w tej kaflowej kuchni, nie było ciepłej wody w łazience. Kąpanie trzeba było zaplanować, albo myć się w zimnej wodzie.

Dla dzieci były to jednak przyziemne problemy. Przed blokiem stał trzepak, który, oprócz tego, że służył do czyszczenia dywanów, był podstawowym przyrządem gimnastycznym. Robiło się na nim przeróżne ćwiczenia - fikołki, zwisy, stójki. Często trzeba było czekać w kolejce, bo jak na podwórko wyległa cała dzieciarnia, to było nas kilkadziesiąt.

Ale to nie była jedyna atrakcja. Chłopcy grali w kapsle, kredą rysowali trasę Wyścigu Pokoju i ścigali się, kto pierwszy „dopstryka” kapsel do mety. Dziewczynki skakały w gumę albo grały w klasy narysowane na asfalcie. Najmłodsi wynosili na trawę kocyki, lalki i inne zabawki lub spędzali czas w piaskownicy z betonowym obrzeżem. Dorośli nie musieli nas pilnować, bo starsze rodzeństwo sprawowało opiekę nad młodszym. Nie było zresztą tylu zagrożeń co dziś. Ulica służyła do grania w piłkę, ewentualnie do jazdy rowerem, bo w tym czasie w Sochaczewie było niewiele samochodów. Częściej zajeżdżały tam furmanki wyładowane węglem, albo workami kartofli. Samochód stanowił taką atrakcję, że natychmiast był oblegany przez dzieci i mężczyzn, którzy z zainteresowaniem oglądali przez szybę jego wnętrze.

Na Senatorskiej znali się nie tylko wszyscy mieszkańcy bloku, ale także sąsiedzi z innych budynków, zawiązywały się wieloletnie znajomości i przyjaźnie, wspólnie świętowano imieniny i obchodzono inne uroczystości. Ulica łączyła ludzi i nikt nie narzekał na brak anonimowości. Moi rodzice mieszkali tam do końca życia, ale to już nie było to samo. Pierwsi lokatorzy odeszli, na ich miejsce wprowadzili się nowi, wiele mieszkań poszło na wynajem, co sprawiło, że mieszkańcy zmieniali się jeszcze częściej. Senatorska stała się jednym z wielu osiedli, bez dawnego, trochę siermiężnego kolorytu, ale z własnym klimatem.

Jolanta Sosnowska

powrót do kategorii
Poprzedni Następny

Pozostałe
aktualności