{index_ob_css}{index_ob_js}

Dekada po aferze DPS

W styczniu tego roku mija dekada od głośnej afery, która „rozsławiła” Sochaczew na cały kraj. Jak się wtedy okazało, młodzieszyński piękny las skrywał przez parę lat mroczną tajemnicę. We wtorek 21 stycznia 2014 roku policja zatrzymała kierownictwo mieszczącego się tam Domu Pomocy Społecznej, w tym dyrektor Justynę N-S. Od tego momentu ruszyła prawdziwa lawina. Praktycznie co kilka godzin do opinii publicznej miasta i powiatu docierały szokujące informacje. Oszustwa, kradzieże i wyłudzenia - taki obraz wyłaniał się z doniesień policji, prokuratury i krążących plotek. Gdy w piątek 24 stycznia tamtego roku zatrzymano i postawiono zarzut Barbarze B., dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, stało się jasne, że choroba toczyła nie tylko DPS, ale sięgała do innych powiatowych instytucji.

Zdjęcie do Dekada po aferze DPS

Ówczesna szefowa sochaczewskiej prokuratury Beata Sobieraj-Skonieczna tak relacjonowała działania służb:

- Policjanci, wchodząc do mieszkań osób zatrzymanych, byli w szoku. Poczuli się jak w markecie, ponieważ znajdowały się tam wręcz hurtowe ilości różnych produktów i towarów. Na przykład: proszki do prania, kawa, spodnie i inne ubrania, czy choćby około 50 słoików dżemu oraz wiele innych rzeczy. W tym miejscu należy dodać, że przedmioty te znaleziono tylko w trzech z pięciu przeszukanych mieszkań. U pracownika ochrony DPS i jednocześnie radnego nic nie znaleziono, jak również u jednej z zatrzymanych kobiet, która mimo to złożyła bardzo szerokie wyjaśnienia, opisując cały proceder, w którym sama uczestniczyła.

Ogrom nieprawidłowości

Wkrótce pojawiły się doniesienia o pobieraniu od pensjonariuszy dwukrotnie wyższych opłat za leki, a także o „lewych” fakturach za telewizory, lodówki i inny sprzęt, który trafiał do domów zatrzymanych kobiet. A także o okradaniu kont podopiecznych za pomocą ich bankomatowych kart, mających służyć personelowi do wypłacania ich właścicielom kieszonkowego. Jak się później okazało, okradani byli też zwykli pracownicy DPS, choćby przy okazji nagród. Podpisywali na przykład odbiór 500 zł, a potem na dokumencie tym dopisywano z przodu jedynkę i w ten sposób pracownik płacił podatek od dodatkowego 1000 zł, którego nigdy nie widział na oczy. Kiedy akt oskarżenia w wyłączonym potem przez prokuraturę wątku tak przyznawanych premii i nagród trafił do sądu w 2018 roku, wiedzieliśmy już, że powstała w ten sposób szkoda wyniosła około 300 tys. zł.

Skrucha oskarżonej

Justyna N-S. przyznała się wtedy do winy, prosiła sąd o złagodzony wymiar kary i deklarowała, że w miarę możliwości zwróci całość zagrabionej kwoty. Było to o tyle zaskakujące, że w ciągu czterech lat trwania śledztwa oskarżona zaprzeczała swojemu udziałowi w procederze, a nawet, przed różnymi sądami, wytoczyła procesy o naruszenie dóbr osobistych osobom, które o nieprawidłowościach w prowadzonej przez nią placówce poinformowały organa ścigania oraz dziennikarzom, którzy opisywali te nieprawidłowości, w tym naszego dwutygodnika. Utrzymywała również, że afera DPS to jedynie nagonka na jej osobę.

Z uwagi na przyznanie się do winy, proces w sprawie nieprawidłowości przy wypłacaniu premii i nagród pracownikom DPS w Młodzieszynie zakończył się już drugiego dnia swojego trwania, 11 września 2018 roku. W ostatnim słowie przed ogłoszeniem wyroku Justyna N-S. mówiła:

- Chciałam bardzo serdecznie wszystkich przeprosić. Nie ma takich słów, które by wyraziły to, co państwu zrobiłam. Bardzo przepraszam. Wstydzę się mojego postępowania i, proszę mi wierzyć, ja z tym do końca życia będę żyła i nigdy sobie tego nie wybaczę.

Ostatecznie sąd przychylił się do wniosku oskarżonej i, biorąc pod uwagę jej głęboką skruchę, wymierzył jej karę jednego roku bezwzględnego pozbawienia wolności.

W zeznaniach N-S. często przewijał się były wicestarosta Janusz C. Po zakończeniu sprawy premii i nagród prokuratura skupiła się na innych nieprawidłowościach w DPS, m.in. okradaniu pensjonariuszy i zakupach na konto ośrodka, które wcale do niego nie trafiały.

Druga sprawa z jednej afery

Do ostatecznych rozstrzygnięć doszło dopiero w październiku 2021 roku, kiedy na wokandzie znalazły się pozostałe wątki sprawy DPS w Młodzieszynie. Zgromadzony przez prokuraturę materiał dowodowy był ogromny. Przekazane do sądu akta z trwającego pięć lat śledztwa zajmowały blisko 100 tomów. W procesie przesłuchanych zostało ponad 400 świadków. Akt oskarżenia objął 1100 stron i odnosił się do nieprawidłowości przy rozliczaniu delegacji służbowych i wdrażaniu programów finansowanych z funduszy unijnych, przywłaszczenia środków z depozytów pensjonariuszy DPS, zatrudniania ludzi „na słupa”, przywłaszczania środków przeznaczonych na imprezy kulturalne dla pensjonariuszy DPS itd., itp. Sam wydany w tej sprawie wyrok miał 1295 stron.

Za głównego prowodyra nieprawidłowości w podległych Starostwu Powiatowemu w Sochaczewie placówkach sąd uznał byłą dyrektor DPS Młodzieszyn, nie dając tym samym wiary jej zeznaniom, w których twierdziła, że działała na zlecenie Janusza C. Skazał ówczesną dyrektor DPS-u w Młodzieszynie N-S. na 6 lat więzienia. Karę pozbawienia wolności sąd wyznaczył także byłym pracownikom ośrodka. Na 3 lata więzienia skazane zostały Elżbieta G. oraz Elżbieta R. Z kolei karę 2 lat pozbawienia wolności musi odbyć Barbara P. oraz była dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie Barbara B. Sąd Okręgowy w Płocku na półtora roku pozbawienia wolności w zawieszeniu skazał także ówczesnego wicestarostę powiatu sochaczewskiego Janusza C. Karą grzywny ukarany został także były pracownik DPS-u Mirosław Sz. Oskarżeni w postępowaniu sądowym zobowiązani zostali także do naprawienia wyrządzonych szkód finansowych.

Zszokowani radni

Kiedy 10 lat temu wybuchła afera w DPS, z oczywistych powodów zrobiła ogromne wrażenie na opozycyjnych wtedy radnych powiatu. Domagali się przede wszystkim odwołania blisko związanego z młodzieszyńską placówką ówczesnego wicestarosty Janusza C. Anna Pawłowska, wówczas Ulicka,  walczyła o przywrócenie normalności w radzie. Pytana o wrażenie, jakie zrobiły na radnych jej ugrupowania PiS, informacje, które zaczęły dobiegać z DPS, odpowiada obrazowo:

- To było przerażenie i niedowierzanie, że taka sytuacja mogła mieć miejsce właśnie w placówce podlegającej ówczesnemu staroście. Szok! Tym bardziej, że panowie z ówczesnego zarządu powiatu wyjątkowo lubili bywać w DPS na wystawnych uroczystościach organizowanych przez panią dyrektor. Mało tego. Wiadomo było o bankietach, na których w DPS bawili się członkowie ugrupowania starostów, czyli Porozumienia Ziemi Sochaczewskiej. Niezwłocznie zażądaliśmy wyjaśnień od starosty tamtej kadencji rady powiatu, Tadeusza Korysia na sesji rady i natychmiastowej dymisji wicestarosty Janusza C. My radni opozycyjni pytaliśmy wtedy: Czy podjęto działania personalne wobec pracowników, którzy usłyszeli zarzuty? Jakie działania podjął zarząd powiatu, by zagwarantować bezpieczeństwo pensjonariuszy w obecnej sytuacji? Kto z etatowych członków powiatu nadzorował pracę DPS-u? Pytaliśmy, ale nie doczekaliśmy się odpowiedzi. Tadeusz Koryś i jego koalicja nie chcieli odwołania Janusza C. Było to dla mnie bardzo smutne i wręcz nierealne, a zarazem bardzo stymulujące do wyjaśnienia tej kwestii. Nie mogłam też uwierzyć, że wszyscy radni koalicji rządzącej wtedy powiatem, twardo stali po stronie wicestarosty Janusza C. A sytuacja była taka, że wystarczyło, żeby jedna osoba z koalicji rządzącej stwierdziła, że wobec ogromu nieprawidłowości w nadzorowanej przez Janusza C. placówce, nieprzyzwoitym jest chronienie tego pana. Sytuacja w radzie to było 11 głosów koalicji do 10 głosów opozycji. Wystarczył jeden głos któregokolwiek z radnych koalicji PSL, PO i Jerzego Żelichowskiego ze Wspólnoty Samorządowej. Niestety nikt z tej jedenastki nie zdecydował się nas poprzeć.

Etat w Erminowie

Pod koniec swojej kadencji, w 2014 roku, władze powiatu doprowadziły do kolejnej kontrowersyjnej sytuacji. Okazało się, że kiedy po blisko trzech miesiącach dyrektor DPS wyszła z aresztu śledczego, obarczona zarzutami czynienia szkody swoim podopiecznym w młodzieszyńskiej placówce, została przywrócona do pracy z dziećmi w szkole specjalnej w Erminowie.

- Powiem szczerze, że najpierw w to nie uwierzyłam – mówi Anna Pawłowska. - Kiedy ta nieprawdopodobna   informacja okazała się prawdą, z miejsca domagaliśmy się natychmiastowego przecięcia tej sytuacji. Wiem, że interweniowali też rodzice dzieci z Erminowa. Interweniował poseł Maciej Małecki. Jednak starosta Koryś upierał się, że nie ma podstaw prawnych do tego, aby pani Justyna N.-S. nie była zatrudniona w szkole w Erminowie. Kiedy po wyborach przejęliśmy odpowiedzialność za sprawy starostwa, szybko i zdecydowanie zadziałała nowa starosta Jolanta Gonta. Poradziła sobie z tym znakomicie, w przeciwieństwie do ekipy Tadeusza Korysia, której nie przeszkadzało powierzenie dzieci niepełnosprawnych osobie z tak poważnymi zarzutami, jak była dyrektor DPS. Okazało się, że działała w prawie, więc poprzednia ekipa mogła zrobić to samo. Najwyraźniej zabrakło chęci.

Nowe otwarcie

Kiedy z DPS pożegnała się skompromitowana dyrektor, jej funkcję objął pedagog specjalny z wieloletnim doświadczeniem zawodowym Konrad Jakubowski.

- Pamiętam, jak podopieczni byli zszokowani pewnymi praktykami, które dla mnie były oczywiste – mówi dyrektor Jakubowski. – Na przykład codziennie ich odwiedzam i staram się z każdym zamienić chociaż dwa słowa, dowiedzieć się, czy czegoś im nie potrzeba, jak się czują itp. Na początku było to dla nich nie do pomyślenia. Mieli wpojone, że dyrektor to ktoś, kogo należy otaczać wręcz nabożną czcią. Potem dowiedziałem się od pracowników DPS, że na terenie placówki była np. wydzielona specjalna strefa wyłącznie do użytku pani dyrektor i jej gości. Zadaniem pracowników było dopilnowanie, żeby podopieczni DPS „się tam nie pałętali”. Na tę i podobne historie robiłem wielkie oczy i nawet teraz, po latach, takie podejście jest dla mnie czymś niepojętym. Obejmowałem placówkę właściwie skompromitowaną. Kto tylko mógł, zabierał z niej podopiecznych w nadziei umieszczenia ich w innym ośrodku. Trzeba było porządkować dokumenty i dochodzić do rzeczywistej sytuacji, jeśli chodzi o posiadane przez ośrodek mienie. Nowe władze starostwa, co zrozumiałe, z każdej strony oglądały każdą przeznaczoną na tę placówkę monetę. Przy tym nie można zapominać, że to właśnie na nowe władze powiatu spadł obowiązek zmierzenia się z sytuacją w DPS, zaraz po odejściu byłej dyrektor. Nie wątpię, że zanim ja się tam pojawiłem, sytuacja mogła być znacznie trudniejsza. Największą satysfakcją dla mnie jest to, że dziś, po latach, pensjonariusze są szczęśliwi i dobrze zaopiekowani.

Sprawa wciąż niezamknięta

Jak się okazuje, mimo zapewnień o chęci naprawienia szkód, jakie składała na sali sądowej była dyrektor DPS, do tej pory nie udało się jej dokonać żadnej wpłaty z zasądzonej kwoty. Problemem dla starostwa jest też, że sąd nie zdecydował o tym, iż skazani mają spłacić zasądzoną kwotę solidarnie, co znacznie ułatwiłoby dochodzenie roszczeń. Władze starostwa są ponadto przekonane, że sąd pomylił się w ocenie zakresu, w jakim dwie ze skazanych osób uczestniczyły „aferze DPS”.

- W kwestii odzyskania wyprowadzonych z podległych starostwu jednostek pieniędzy, czynimy żmudne postępy – mówi starosta powiatu Jolanta Gonta. – Na tę chwilę niektórzy ze skazanych starają się regularnie wpłacać jakieś, nawet niewielkie, kwoty. Z tego co wiem, była dyrektor nie dokonała jeszcze żadnego przelewu. Ale nie poddajemy się i uzyskujemy tytuły wykonawcze, które pozwalają na wszczęcie procedury komorniczej. Przy tym zdecydowaliśmy się na wniesienie kasacji do części wyroku odnoszącej się do byłego wicestarosty i byłej dyrektor PCPR. Kasacja ta wpłynęła do Sądu Najwyższego nie dalej jak dwa tygodnie temu. Nie możemy się pogodzić z poczynionymi, naszym zdaniem błędnie, wbrew ustaleniom prokuratury, wnioskami sądu odnośnie Barbary B. i Janusza C. na temat ich udziału w przestępczym procederze. W mojej ocenie, jak i oskarżycieli posiłkowych, te wyroki są rażąco niskie, nie adekwatne do popełnionych czynów. Wśród tych czynów notorycznie powtarza się przecież przekroczenie uprawnień, czy też przywłaszczania mienia. Dlatego dążymy, żeby w tym wątku sprawa trafiła do ponownego rozpatrzenia. Od grudnia 2014, kiedy zostałam starostą, aż do początku października następnego roku, czyli do objęcia stanowiska dyrektora przez pana Konrada Jakubowskiego, objęłam DPS osobistym nadzorem i rozpoczęłam żmudny proces naprawiania sytuacji w tej placówce, przede wszystkim odbudowy zaufania do ośrodka. Miałam styczność z pokrzywdzonymi, dlatego ta sprawa stała mi się szczególnie bliska i nie ustaję w staraniach, by winni ponieśli adekwatne konsekwencje.

 

powrót do kategorii
Poprzedni Następny

Pozostałe
aktualności